To jest osobista relacja.
Powstała prosto ze strumienia świadomości.
Być może jesteś kierowcą Miata Challenge.
Być może byłeś na I Rundzie Miata Challenge 2018 na torze Silesia Ring.
Ja byłem. I to, co po tygodniu czuję, tutaj opisuję.
Silesia Ring, czołem po raz trzeci!
Tak – ciężko mi jest w to uwierzyć, ale Tor Poznań odwiedziłem dopiero 1 raz, a “Silesię” już po raz trzeci!
Wszystkie te wypady łączy to, że miały miejsce podczas Miata Challenge. Przypadek? Nie sądzę.
Oczekiwania były spore, a zarazem studzone nie do końca poznanym w upalaniu na suchym asfalcie Piorunie – który to w tym sezonie został wyposażony w grubsze stabilizatory.
Na domiar złego, w głowie namieszała mi wizyta na driftach w Warsaw Rally Center, po której stwierdziłem, że moje ulubione ciśnienia do jazdy niedriftowej to 2.0 przód, 1.75 tył. Niestety, nie zweryfikował tego jedyny trening jaki udało mi się odbyć przed I Rundą MC, gdyż miał miejsce podczas pogody… deszczowej.
Mimo wszystko, do „Silesii” podchodziłem z myślą przede wszystkim o tym, aby zrealizować takie cele, jak:
- spokojnie zwiększać tempo przez cały dzień
- poprawić wykorzystanie zmysłu wzroku
- szlifować dohamowanie po najdłuższej prostej
Przyznam, że powyższe to nie moje genialne pomysły. Polecam Driver’s University ze strony Driver61.
Co w Piorunie piszczało
Świeżo zrobiony układ chłodzenia hamulców miał zredukować liczbę okrążeń chłodzących, a przez to zwiększyć liczbę okazji do kręcenia dobrych czasów podczas „szybkich kółek”.
Nowiutkie klocki trackday’owe miały zapewnić skuteczne hamowanie.
Stabilizatory zostały ustawione na twardość odpowiadającą 28mm przód, 13mm tył.
Wyjściowe ustawienia tłumienia amortyzatorów: przód ¾ trwardości, tył pełna twardość. Piorun miał lepiej wchodzić w zakręty, dając podsterowne, ale nie aż nadto podsterowne prowadzenie – tak jak mi się od zawsze wydawało, że lubię.
Czy to się sprawdziło – do tego dojdziemy.
Piątek 23 marca
Trasa na “Silesię” z Warszawy z założenia miała omijać Częstochowę.
Na szczęście uległem mapom i wybrałem szybszą o kilka minut trasę przez Wieluń. Cóż za zbawienie!
W Hotelu Karolinka towarzystwo już dyskutowało na tematy miatowo-życiowe.
W sobotę rano udało mi się wstać o 6:30.
Bramy Silesii
To nie przywidzenie.
Na bramkach załatwiamy wszelkie formalności związane z rejestracją i oklejaniem aut – mega!
Jestem w klasie SPEC.
Co to dla mnie oznacza – jeszcze nie wiem. Na razie tyle, że mam stanąć wzdłuż trawnika. Inspekcja, odprawa i ogień!
Pierwsze sesje
Wszelkie plany poszły w las… w czołówce głównych punktów programu każdego okrążenia plasują się:
- Wejście w pierwszy zakręt – postanowiłem brać go maksymalnie szeroko
- Wyjście na długą prostą – maksymalnie opóźnione, z dwójeczką (skrzynia 5-biegowa) wrzucaną jeszcze przed samym końcem tarki
- Dohamowanie ze 165km/h ze znacznika 100m, trafienie przy tym w wierzchołek i dodatkowo jeszcze później zmieszczenie się w tarce przy wyjściu
- Wyczuwanie szybkiej szykany i nie spalenie prawego tuż za nią – gdzie ostatnio miałem różne przygody
- Wyjście na prostą startową – nie opóźnione i gładsze
Wszystko fajnie, tylko jakoś nie do końca czuję auto.
Ciśnienia regularnie przód 2.0, tył 1.8 – opuszczane przez pierwsze 3 sesje, później już bardziej stabilne. Auto jest chyba za bardzo nadsterowne, a przynajmniej na mój aktualny styl jazdy.
Zmniejszam twardość tłumienia odbicia z tyłu – żeby wyrównać z przodem.
Dosyć biadolenia
Gdzieś w międzyczasie wbiłem się do Himbera na prawy.
Obserwując jego jazdę czuję, jak mało wyciskam z Pioruna w porównaniu do tego, co robi Himber ze swoją Dorotką.
Zwłaszcza na wejściu w zakręt. Turbo generuje we mnie trochę frajdy, a trochę delikatnego strachu przed łupnięciami, ale siedzę cicho na prawym, starając się skupić, obserwować.
Szybko wracam do siebie, bo za chwilę moja grupa.
W sesji 3 czuję, że zaczynam składać kółko. Jedno nawet składa się od samego początku.
Do czasu gdy postanawiam maksymalnie ściąć szybką szykanę.
Najszybsza szykana
Prawa tarka jakoś przechodzi pod kołami. Celuję w lewą i zmieniam kierunek przeciążenia – czuję, że Piorun łapie kolejne dziesiątki “g” siły odśrodkowej.
Łup!
To nie awaria samochodu.
To nie telefon który spadł gdzieś na podłogę.
To lewa tarka podbija lewą stronę auta.
Piorun opada na asfalt, jednak dodatkowy moment obrotowy nie pozwala utrzymać auta na torze jazdy. Lecę sobie bokiem…
Cholera, to przecież Fedki. Nie obróci mnie.
Z drugiej strony – to na pewno nie jest progresywny slide, dla którego wystarczy przemyślana kontra. Niezdarnie przerzucam auto na drugą stronę, niestety zamiast składać się w prawy zakręt, Miata zmierza siłą bezwładności w kierunku krawędzi toru. Nie wiem czy jadę 70km/h, czy 100. Wiem, że lecę bokiem na zablokowanych czterech kołach.
Gdy wylatuję poza krawędź, spodziewam się czegoś złego.
Ale zaraz. Sunę płasko. Zwalniam.
Po dwóch sekundach wiem już, że zwolniłem na tyle że mogę zacząć myśleć o tym, jak się z tego wygrzebać, a nie czy wygrzebię się z tego o własnych siłach.
Chyba już wiem, dlaczego „Silesia” nie jest tania. Czy to był trawnik czy ziemia – nie ważne.
Było to równe.
Zaczynam myśleć o klatce na przyszły sezon.
W międzyczasie przebijam się przez trawnik, starając się wrócić na tor dookoła, zostawiając brud na zielonej trawie, a nie strefie dohamowania w trzeci od końca prawy zakręt.
Chyba mi się udaje.
Abstrahując od wyprawy w zielone, nawet udaje mi się ze skutecznością 50% przypadków dobrze whamować w szpilkę po najdłuższej prostej. Gdzieś tam lecę po trawie, ale do przodu. Jest nieźle.
Auto dość dobrze prowadzi się w zakręcie. Stabilnie i neutralnie osuwa się na zewnątrz przy przyśpieszaniu w pierwszym zakręcie. Jednak niezbyt gładko.
Skręcam przód i tył na maksa na twardo.
To jest to! Jest dobrze.
S4 – No brakes!
Nie wiem czy to było drugie, czy trzecie okrążenie pomiarowe. Wiem tylko że po epickim wejściu w pierwszy zakręt zmieniałem kierunek jazdy, aby nie za szeroko wejść w następujący po nim lewy.
Jak zawsze – dohamowuję zaraz za tarką aby się zmieścić w następujące zaraz zacieśnienie.
Ale się nie mieszczę. Hamulce nie działają.
Na co dzień te trackday’owe klocki tak piszczą, że aż mnie głowa boli. Dlatego nauczyłem się używać ręcznego. Używam go i tym razem, wyhamowując auto przed barierą oddzielającą betonową strefę buforową od wyjścia na najdłuższą prostą.
Doczołguję się do depo. Szybki telefon do Broonka: “Potrzebuję abyś nauczył mnie zmieniać klocki. I to teraz”.
Arkadiusza nawet nie trzeba namawiać i już za 3 minuty stoję obok Migreny i na dwie żaby podnosimy Pioruna.
Jeszcze nie do końca dochodzi do mnie, w jakim stanie są padnięte klocki.
Cieszę się, że udaje nam się zdążyć z wymianą i nawet robię kilka kilometrów po okolicznym lesie żeby klocki zastępcze jakoś ułożyć.
Nawet nie wiedziałem, że układanie klocków w lesie powoduje u mnie więcej nudności niż dohamowanie do diabelskiego nawrotu.
Jak się, przekonuję, dobre klocki to nie wszystko. Bo w piątej sesji udaje mi się poprawić swój średni czas.
Punkt o 17:00 zawiewa flaga z szachownicą. Myślami jestem już w hotelu.
Ostatecznie zajmuję pozycję 19. w klasie 2 i 5. w klasie SPEC1.
Nie tylko ściganie
After upływa w miłej atmosferze.
Przy stole zgłębiamy tajniki hamowania i dyskutujemy o ND. O wszystkim.
Wiem, że zaspałem na śniadanie, ale udaje się zamówić ciepły rosół.
Wracam przez Wieluń.
To najlepszy powrót z najlepszego MC. Bo wczorajszego. Bo top-down.
Teraz myślę już tylko o kolejnej okazji do upalania.