Pierwszy wypad na tor w tym roku i pierwszy wypad na Słomczyn w moim życiu. Upgraded Słomczyn, bo bez wyrypów, asfalt równiutki, ale nie za śliski (vide Kielce), czyli Otwarty Dzień Słomczyn.
Nitka toru niestety jest dość krótka (około kilometra), mimo tego udało się przejechać jakieś 90 kilometrów, więc biorąc pod uwagę cenę (200 PLN) i logistykę (40 minut od domu), to WZP (wartość za piniondz), czyli tzw. „value for money”, całkiem całkiem.
Sam tor kojarzy mi się z byłym Torem Lublin, czy obiektem w Biłgoraju, jakkolwiek trzeba przyznać, że okoliczności przyrody, jak i cała baza wybudowana na około biją na głowę tamte obiekty. Tor Jastrząb za to bije na głowę Słomczyn, bo jednak można ustawić nitkę 2 razy dłuższą.
W bonusie:
- „O, jeździsz w MiataMiniChallenge?” – usłyszane od kierowcy wybebeszonego Civica. I całkiem sympatyczna gadka dalej.
- „Całkiem nieźle ogarniasz.” – usłyszane od tegoż samego kierowcy – a to Toyo R1R ogarniały, bo padało większość czasu.
- Ilość E36 – obezwładniające niemalże.
- Bywszy MmCowym średniakiem, strasznie dużo frajdy daje nie bycie dojeżdżanym przez mocniejsze fury, a i samemu dojeżdżać takowe, bądź wyprute projekty. To pokazuje, że jednak te nasze fruwanie fryzjerskie (vide nowe logo MC, bez mini), coś tam daje. Zwłaszcza w deszczu i na krótkim, kilometrowym torze, nie dającym samochodom z nadmiarem mocy wystarczających forów. W którymś momencie za mną wypuszczana była Civic Type R. Długo wypatrywałem go we wstecznym lusterku, żeby ją puścić. Nie doczekałem się.
- Toyo R1R robi robotę w deszczu i daje dużo frajdy. Odpuszcza w sposób przewidywalny i równie przewidywalnie łapie z powrotem.
- Prognozy pogody od dawna pokazywały, że będzie padać. Warto w taki dzień wybrać się na taki tor jak Słomczyn, bo prędkości są niewielkie, potencjalne uszkodzeenia również (choć jak się chce, to można) a możliwość sprawdzenia się w warunkach brzegowych (i w jakimś tam stopniu kontrolowanych) nie do przecenienia w faktycznych warunkach drogowych, gdy coś pójdzie nie tak.
W minusie:
- Trochę szkoda, że kierowcy jadący wolniej nie byli skorzy odpuścić. Niestety, ten schemat zachowania
Nie puszczę, będę jechał!
jest dość popularny, zwłaszcza u kierowników mocniejszych fur, którzy nie chcą się pogodzić z faktem, że jakieś 140 konne roadsterko siedzi im na ogonie w zakrętach i dogania nawet, jak na długiej prostej dadzą ognia i na chwilę odejdą.
Bo na Słomczynie nie ma długich prostych. - Muszę opanować nawroty na krótkich ciasnych. Bo płuży mi (a ja raczej ja płużę) i moje dobre samopoczucie z wyprzedzania kolejnych mocniejszych samochodów – to jedno – ale technika jazdy, to drugie.
- Końcowa prawie półgodzinna wolna jazda (odpowiedzialna za 1/4 z 90 kilometrów przejechanych tego dnia) była najfajniejszym elementem, bo dała możliwość wjeźdzenia się, rozgrzania nieco opon, jak również odkręcenia 3 z 4 śrub prawego przedniego koła, co zaowocowało (w okolicach Grójca to dość ważny zwrot) wcześniejszym zjechaniem z nitki toru.