Droga na MmC2016 #03 – Aż poleje się krew

Pół roku siedzisz w domu i się zastanawiasz, kiedy k…. w końcu ta zima się skończy, choć akurat dla Ciebie top up to tylko w puszkach i poniżej 0 stopni przy powyżej 80 na godzinę, tudzież w opadach ulewnego deszczu w mieście.

Z niecierpliwości wypuścisz się to tu, to tam, szukając podniety wynikającej z jeżdżenia takim a nie innym pojazdem.

Na Ułężu, czy innym Jastrzębiu dojeżdżasz ludzi w WRX, bo są zakręty.

Tu zrobisz parędziesiąt kilometrów, tam 150, ale nic jednak nie zastąpi jednego.

Spotkania i rywalizacji z takimi jak Ty zwolennikami samochodów udających sportowe.

No bo umówmy się – najmocniejsze pudło ma ok. 300 kuni, najsłabsze jakieś 90 i tak w ogóle z czym do ludzi, na długiej prostej spod świateł byle tdi robi Cię jak chce (i to w NOx!) i się zżymasz – na torze, na krętej drodze byśmy inaczej rozmawiali.

A potem przyjeżdżasz sobie na Ułęż i dostajesz w tyłek tak, że zaczynasz się zastanawiać, po co Ci to.

Jeśli przeczytaliście już relację Arvi’ego, czy Matpilcha, tudzież Motóru (ten o fryzjerach) wiecie już, jak mniej więcej wyglądała pierwsza runda Miata miniChallenge 2016 na Ułężu, która odbyła się 9 kwietnia 2016 roku.

Jeśli nie czytaliście – to polecam przeczytanie.

A potem powrót tutaj.

Na początek trochę historii.

MX-5 Ułęż 2011

Tak wyglądał padok praprzodka MmC, czyli pojeżdżawki z Wróblem – wersja 2011. (W 2010 udało mi się zdobyć zaszczytną gałkę powolności – nagrodę dla najwolniejszego kierowcy pojeżdżawki)

W drugą stronę padok wyglądał tak.

Tak wyglądało wręczenie pucharów w 2012.

Fast forward do 2016 (ale tak naprawdę już wcześniej). Ten sam obiekt, ta sama (prawie) cena.

 

(Sporo fajnych zdjęć poczynił Łukasz)

Czy ktoś zwrócił uwagę na pewne drobne różnice?

Czy ktoś sobie wyobraża, jak wyglądałby nasz 9 kwietnia, gdybyśmy mieli do dyspozycji jedynie płytę przy lesie?

Nie wiem jak inni, ale ja tak.

Miata miniChallenge z roku na rok przechodzi przeobrażenia. Świeża seria, co roku zachodzą zmiany, próbowane są różne kierunki, i tak naprawdę, jak na razie, nie ma nic stałego.

Ale w jakim sporcie motorowym cokolwiek jest.

Zwykła klubowa pojeżdżawka zmieniła się w imprezę przyciągającą ponad 100 osób w nie-ciepły, deszczowy kwietniowy dzień.

Coś, co zaczęło się od spontanicznej akcji forum MX-5, przeistacza się – powoli, acz konsekwentnie – w ciekawą alternatywę do wysoko budżetowych (dla uczestników) imprez, albo typowych KJSów.

Oczywiście, nic nie jest idealne i nie może wiecznie trwać, cytując klasyczkę, i MmC będzie musiało – prędzej czy później – zrobić coś z wzrastającym poziomem zawodników, dysproporcją pomiędzy pojazdami i budżetami, ale póki co, jest to deszczowa piosenka. Taka w której mogą się chlupać zarówno posiadacze zwykłych, seryjnych MX-ów, jak i takich dedykowanych do jazdy po torze.

Ruch z klasą Rookie jest fajnym wstępem do zachęcenia części uczestników do wejścia w MmC i super rozwiązaniem pod kątem budowania świadomości panowania nad samochodem. Żadna inna seria, z tego co zdążyłem się zorientować, nie ma takiego przedszkola.

Co prawda do tej pory nie do końca jestem przekonany, czy ćwiczenia ze slalomu tyłem są potrzebne akurat na pierwszym szkoleniu, no ale co ja tam wiem… W końcu apokalipsa zombie to nie mit.

Tymczasem patrzę w tabele czasów z treningów i rally sprintu i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem, jak szybko zachodzą zmiany wśród top 10 w klasach 1 i 2, jak bardzo deszcz potrafi to wszystko zamieszać, a jak bardzo jednak kilka rzeczy pozostaje constans, żeby nie powiedzieć – zabetonowanych.

Top 3 klasy 1 to 3 te same osoby.*

W klasie 2 wygrywa Tomato.

Klasa 3 – turbo – wciąż cierpi na niską frekwencję, mimo coraz większej ilości projektów turbo w Polsce.

Nic dziwnego, że MŚ aka Dr. Kokon postanowił wystartować we wszystkich możliwych klasach, zdobywając podium w dwóch z trzech klas, odpowiednio trzecie miejsce w klasie 1, pierwsze miejsce  w klasie 3, a podium w klasie 2 mijając ledwie o 0,2 sekundy straty do Rocky’ego… (Czasy liczone z dwóch najlepszych przejazdów)

Swoją drogą, wieści niosą, że Dr. Kokon zamierza wypłynąć czarnym potworem na szerszą wodę i poczytamy o nim w innych seriach.

Za co kciuki trzymam, nie mogąc się doczekać.

Trochę jestem zawiedziony NDkami, ale w sumie nie każdy jest gotowy na umieszczanie dwóch różnych ciał fizycznych w tym samym miejscu w czasie i przestrzeni, co właściciel pewnej najbardziej zgruzowanej zMemCowanej NC w historii Polski.

Jak zwykle, osobną historią był afterek, i o ile co się dzieje u Alicji to zostaje u Alicji, to jednakże właśnie tam właśnie, w poszukiwaniu utraconych kucy, polała się krew, a potemże na dodatek Mesiek postanowił wyzionąć ducha – i to jeszcze przed Kozienicami.

Krew została przelana, a ropa poszła w turbinę…

Został jeno film…

 

Related Images:

Dodaj komentarz

Top