Mam w dokumentach zapisanych ponad 7 tekstów dotyczących luźno tematu: Dlaczego Mazda.
Ten jest ósmy i obstawiam, że podobnie jak poprzednicy … wyląduje w katalogu na dysku C:, by do czasu formatowania systemu nigdy nie zostać przeczytanym. Wydaje mi się, że powyższy problem idealnie obrazuje, dlaczego mimo ogromnej społeczności MX-5’tek, nikt tak naprawdę nie popełnił tekstu dotyczącego tego samochodu.
Za każdym razem jak czytam recenzję tego japońskiego roadstera, kiwam głową, uśmiecham się pod nosem … i natychmiast zdaję sobie sprawę, że dla człowieka, który nigdy nie jeździł MX-5 poniższe zdania brzmią jak przygotowane przez PR-owców Mazdy farmazony.
„Zaraz po przejechaniu kilku pierwszych metrów, zauważamy, że ten samochód lubi jeździć. Lubi być prowadzony. Widać, że to jest jego jedyne przeznaczenie – dawać frajdę z każdego pokonanego kilometra. Dlatego gdy widzimy kierowcę MX-5 w korku, ten jest uśmiechnięty. A gdy miniemy go za kółkiem innej Miaty, to jeszcze nam pomacha i – jeżeli nie będzie się śpieszył na jakieś spotkanie – odprowadzi nas do naszego docelowego miejsca, by finalnie nas odtrąbić i pomachać na do widzenia.”
Powiedzmy sobie szczerze: nie ma szans, by taka sytuacja miała miejsce.
Może w Japonii.
Może w głowach spindoctorów z Nowego Jorku.
Ale nie w dzisiejszych czasach. Nie w XXI wieku. Nie w Polsce. A jednak … mi przytrafiło się to kilka razy.
Wydaje mi się, że to co przeszkadza w opisaniu tego roadstera, to aktualny stan motoryzacji na świecie.
Samochody już dawno temu przestały być produkowane dla miłośników aut.
Kierowcy to nie elitarny klub złożony z ludzi, którzy ogarniają tak podstawowe rzeczy jak wymianę oleju, sprawdzenie poziomu płynów pod maską, czy wymianę żarówek, akumulatora lub filtrów bez wcześniejszej konsultacji z mechanikiem. Samochód to integralna część większości rodzin.
Może go mieć praktycznie każdy, a w odległości trzech przecznic od naszego miejsca zamieszkania znajdziemy człowieka, który nam pomoże z ogarnięciem pojazdu.
To taki sam przedmiot użyteczności codziennej jak lodówka, pralka czy radio lub komputer.
Nie opłaca się robić pięknych pralek, wyjątkowo wyglądających lodówek czy innowacyjnych radioodbiorników … przestaliśmy też robić oryginalne auta.
Oczywiście są jeszcze na tym świecie firmy, które troszczą się o duszę przedmiotów z pozoru martwych, ale są to rzeczy zarezerwowane dla najbogatszych z nas, dlatego po zimny napój sięgamy do lodówki LG, Beko lub Samsung … nie Smeg.
Producenci pojazdów takich jak Pagani Zonda, Mclaren P1 czy choćby poczciwy Lotus Elise nadal inwestują tyle samo w tworzenie maszyn z „tym czymś” ile w marketing, ale są to auta poza zasięgiem przeciętnego Polaka i częściej widujemy je na plakatach w pokojach dzieci, niż na ulicach.
Pewnie myślicie, że teraz postawię w jednym szeregu z w/w produkcjami Mazdę MX-5?
Nie.
To byłoby absurdalne.
Nie znajdziecie w tym japońskim roadsterze delikatnej skóry z krowy pasącej się tylko w cieniu na wzgórzach Szwajcarii. Aluminiowej gałki zmiany biegów, przygotowanej przez ortopedów z Harvardu. Kierownicy opracowanej przez inżynierów F1 i zegarów opatentowanych przez Zeiss’a.
Miata została stworzona pod koniec lat 80., dla kierowców, przez kierowców.
To roadster pełną gębą, który prócz radości z pokonywania kolejnych zakrętów z wiatrem we włosach nie oferuje wiele więcej.
To pojazd, który został przygotowany w czasach, gdy samochody jeszcze miały duszę … a Mazda robi wszystko co w jej mocy, by od czasu premiery pierwszej generacji nie zepsuć pierwotnego konceptu.
MX-5 to społeczność.
MX-5 to członek rodziny.
MX-5 to racecar.
MX-5 to bulwarówka.
MX-5 to mój ostatni samochód.
Jest coraz mniej sytuacji w naszym życiu, byśmy wśród obcych sobie ludzi czuli się swobodnie.
Jest to uczucie zarezerwowane dla tych z nas, jeżdżących na festiwale muzyczne, uprawiających oryginalne dyscypliny sportowe lub posiadających dziwne hobby.
Dlatego machający do nas człowiek w zbliżonym modelu samochodu na ulicy to często szok … szczególnie, jeżeli zaczyna nas śledzić, by na najbliższych światłach pochwalić samochód i … nawrócić, bo tak naprawdę jechał pierwotnie w zupełnie innym kierunku (historia na faktach).
O spotach, spontanicznych zlotach zbierających kasę dla tych najbardziej potrzebujących czy imprezach na torze nie wspomnę – i tak nie uwierzycie.
Mazda staje się często członkiem rodziny.
Część z nas sprzedaje po jakimś czasie swoje samochody … i większość z nas tego żałuje … z podkulonym ogonem wracając do MX-5 po kilku latach – przepraszając znajomych za zdradę na rzecz jakiegoś MR2, S2000 czy innego wariata, który na papierze sprawiał wrażenie lepszej Miaty.
Samochód otrzymuje imię, jego fotki lądują na FB, a w weekendy wycieczki do pobliskiego sklepu trwają i po 4 godziny.
Mazda staje się dla wielu rodzin tym, czym do tej pory był wieczorny papieros na balkonie albo szklaneczka alkoholu przed TV – sposobem na zdystansowanie się od codzienności i znalezieniem odrobiny radości w świecie, który zaczyna nas przytłaczać.
MX-5 to także samochód, który potrafi doprowadzić śmiałków do stanów przedzawałowych.
Praktycznie seryjną Miatę można zabrać na pobliski tor i sprawdzić, czy godziny spędzone przed TV grając w Gran Turismo czy inną Forzę przełożyły się w jakikolwiek sposób na nasze umiejętności pokonywania zakrętów na prawdziwej pętli.
Znikoma waga, napęd na tył i możliwość wyłączenia kontroli trakcji w nowszych modelach powoduje niesamowity uśmiech na twarzach tych z nas, którzy … „uwielbiają się bać za kółkiem” (wypowiedź jednego z lepszych zawodników lokalnego pucharu Miata Challenge).
Ale MX-5 daje także mnóstwo frajdy z powolnego pokonywania kolejnych metrów w mieście lub nad jakimś wybrzeżem … ewentualnie w górach.
Zrzucenie dachu i możliwość delektowania się otaczającymi nas krajobrazami to dla wielu z nas rzecz, bez której podróżowania sobie nie wyobrażamy (stąd tak wiele zdjęć MX-5 bez dachu w trakcie śnieżycy – trudno jest opisać, jak wspaniałe to uczucie, gdy samemu się tego nie przeżyło).
Mazda to także ostatni samochód, który kupiłem.
Bo wyobraźcie sobie, że pod moimi oknami stoi pojazd, który oferuje mi wszystko to, co wyżej opisałem.
Mam mnóstwo fantastycznych znajomych, których poznałem właśnie dzięki MX-5. To moja kochanka – jedyna, którą ma połowica akceptuję … i kocha równie mocno jak ja.
No … kochała.
Bo prawie rok temu kupiła sobie własną MX-5tkę.
To samochód, którym kilka razy do roku uciekam od codzienności na tor.
Tam z przyjaciółmi przez prawie cały dzień ścigamy się ze sobą, opowiadamy sobie o śmieszniejszych błędach na trudniejszych zakrętach … i sprawdzamy dostępność nowych opon, bo powinno nam się udać, na lepszych gumach, urwać kilka sekund.
To pojazd, którym wycieczka na zakupy jest prawdziwą przygodą. Nie śpieszysz się nigdzie – delektujesz się każdym kilometrem … bo niewiele rzeczy daje ci tyle frajdy, co słońce na twarzy, wiatr na głowie i ten specyficzny, kojący odgłos wiatru w uszach.