Tor Poznań i Dzik zszedł, bejbi, Dzik zszedł

Jest taki serial dokumentalny na którymś z kanałów kablowych – Tuż przed tragedią (Seconds from disaster).

Swego czasu sporo oglądałem i za każdym prawie razem fascynowały mnie dwie rzeczy.

Że z rozrzuconych kawałków zniszczonego samolotu, z zapisów telemetrii, wież kontrolnych, dzienników pokładowych śledczy potrafili odtworzyć ciąg zdarzeń, czasem pewnych zbiegów okoliczności, które razem złożyły się na katastrofę.

Oraz to, że prawie zawsze głównym czynnikiem sprawczym był człowiek.

Tym razem takim człowiekiem byłem ja, a ciąg zdarzeń doprowadził mojego Dzika do końca.

Tak jak rok wcześniej pisałem o tym, że na torze trzeba się skupić na tym co się robi (jeździe) i w tym roku próbowałem to wdrażać w życie, tak tym razem przesadziłem.

Skupiony na drodze zignorowałem bodźce i intuicję i przegrałem z materią, skutkiem czego Dzik 2 lipca po trackday’u na Torze Poznań w tymże Poznaniu pozostał.

A miało być tak pięknie.

Najpierw kilka dnia nad morzem w Trójmieście, trip nowymi fragmentami drogi krajowej numer 7, zakończony przejazdem pod korytem Martwej Wisły (niesamowite przeżycie akustycznie, muszę tam kiedyś wrócić, jak będzie mniejszy ruch). Kilka dni na Openerze, przejazd w niedzielę rano i dzień na Torze Poznań.

Plan brzmiał pięknie, nie brał tylko pod uwagę jednego.

Zmęczenia.

Kilka dni nad morzem o tej porze roku nie rozpieszcza, zwłaszcza, gdy w tym samym czasie na jeden kawałek ziemi zjeżdżają się znajomi w Twoim wieku szukający wytchnienia od pozostawionych daleko u dziadków, ciotek, wujków, na obozach i innych żaglach dzieci.

Nawet jeśli ostatni dzień odpuszczasz korzystanie z festiwalowego piwa 3%, to jednak skumulowane kilka dni, plus pobudka o 3.30, wyjazd o 4 nie powoduje jakiegoś szczególnego relaksu.

Droga co prawda nie była specjalnie męcząca, bo prawie pusta, Dzik jednakże to nie Tesla, sam się nie powiezie. No chyba, że na lawecie, ale teraz to nie o tym.

Tu hint, pro tip, uchwyt Kuźniara – gdy jedziecie pierwszy raz na Tor Poznań Trackday, pierwszą częścią dnia jest obowiązkowa odprawa, test na pilota Pirxa, znaczy licencję TP i zapoznanie z torem.

Jak już jedziecie drugi raz, to ta część Was omija i możecie na luziku przyjechać zamiast na 8 to na 11.

Drobna, acz znacząca różnica,

Biorąc pod uwagę wydarzenia uprzedzające rozpoczęcie sesji, może nie byłem jakoś super zmęczony, ale na pewno nie super świeży wyspany ogóreczek.

Dzień rozwijał się spokojnie, sprawdziłem przed początkiem jazd olej i dalej chłostać.

Wyniki jakieś były, ale mimo zrobionej geometrii, czasy jakoś konkretnie się nie poprawiały.

Sytuacja na torze jakby nie pomagała (wystarczy jeden nie puszczający kierowca i robi się kaszana, a w naszej grupie było takich więcej niż jeden, w tym szalejące Maseratti) więc nie zwróciłem uwagi na to, że może Dzik nie przyspiesza jak powinien.

A jednak – zauważyłem.

Raz – zdziwiłem się, że po wyjściu w miarę gładko na „Ostatni Prawy” zaczęło mnie wyprzedzać MX-5 NA 1.6. Złożyłem to na karb jego lepszego wejścia w zakręt, choć wciąż nieco zdziwiony byłem, że nie mogę odjechać.

Zlekceważyłem to.

Potem, bywszy na stacji w celu dotankowania (Dzika i mnie, warto się nawadniać) miałem taką myśl, że może powinienem kupić jakiś olej i sprawdzić.

Ale zobaczywszy marny wybór, stwierdziłem, że przecież zawsze starczało (druga wizyta na TP w tym roku) to i tym razem starczy.

Już wiecie gdzie ta historia zmierza, prawda?

Intuicja coś podpowiadała, ale po co ufać intuicji, skoro rutyna do tej pory była inna i się jakoś udawało.

Przyszła ostatnia sesja tego dnia (część ekipy zwinęła się już do domów, zostali niewyjeżdżeni do końca).

Zacząłem z dobrym nastawieniem, kraksa BMW w poprzedniej sesji przedłużyła wyjazd na tor, co wykorzystałem na krótką drzemkę, stawka już przerzedzona, więc szansa na czysty przejazd większa, tym bardziej że ustawiłem się gdzieś w miarę w początku kolejki.

Tor Poznań – zakręty

Wchodzę w Babę Jagę, ostre słońce trochę dekoncentruje, ale czuję i słyszę jakieś pukanie, przypominające nieco łomot jaki kiedyś słyszałem jeszcze w czerwonej NA na Torze Lublin, gdy w ostrzejszych nawrotach nie wyrabiało zawieszenie seryjne i podnosiło się tylne koło i traciło kontakt z podłożem.

Złożyłem to na karb jakiegoś wyząbkowania podmęczonych już Federali RSR i cisnąłem dalej.

Na Szatanie przestrzeliłem bieg (ta cholerna sześciobiegowa skrzynia), w następnych zakrętach szło średnio, na plecach usiadł mi Funky, który jednak większość dnia miał nieco gorsze czasy niż ja, a tu nagle jest tuż za mną i nagle, jak to śpiewał F.I.S.Z. w Czerwonej sukience, i nagle bem! i nagle bem!, niczym w mordę dostałem –

– najpierw poczułem brak wspomagania, wyszedłem ze swojego stunelowania na jazdę, zobaczyłem choinkę na desce, Funky’ego dojeżdżającego, zjechałem na bo, wrzuciłem awaryjne i myślałem już tylko o tym, żeby nikt nie wjechał mi w tyłek *.

I to był koniec.

2017-07-02 17.22.08

Mojej jazdy, silnika Dzika, jeżdżenia Mazdą w wakacje.

Bo nie sprawdziłem w odpowiednim momencie tego poziomu oleju.

Mimo, że Dzik dawał oznaki, mimo, że intuicja podpowiadała, mimo, że widziałem, jak inni sprawdzają, nie zrobiłem tego.

Także następnym razem na torze, nie bądźcie mną.

Sprawdzajcie olej.

Choćbyście byli na maksa zmęczeni po ciężkim dniu, tygodniu, miesiącu.

Sprawdzajcie olej.

Choćbyście byli tak stunelowani jak ja. (Choć nie jestem pierwszym który taki wyczyn popełnił)

Uczcie się na cudzych błędach.

A 13 przykazań uzupełniłem.

P.S. Po rozmowie z paroma osobami które czytały wpis zdałem sobie sprawę z tego, że ominąłem jeden bardzo ważny szczegół. 

Po przybyciu na Tor Poznań sprawdziłem poziom oleju. Ale prawdopodobnie źle go zczytałem – uzupełniłem olej wg wskazań, ale to wskazanie było fałszywe – wyciągając bagnet zgarnąłem trochę oleju z rurki bagnetowej i wziąłem to za poziom.

Dolałem wg. tej informacji.

Tyle co zazwyczaj wystarczało.

Ale po drodze do Trójmiasta jest spora szansa, że poziom był niższy. I z takim poziomem, plus dolewka, wjechałem na Tor Poznań i zrobiłem ponad 130 kilometrów na bucie w podłodze.

Do czasu.

*- (Tu uwaga techniczna, zjechałem na lewą stronę pod bandę za Radarem. Sesja musiała być przerwana, żeby mnie ściągnąć. A wystarczyłoby, żebym zjechał na wewnętrzną za Radarem, czyli prawą stronę. Jest tam brama techniczna, łatwiej ściągnąć, no i krócej trwa)

 

Przepraszam za jakość zdjęć, ale proces degradacji aparatu w Sony Xperia Z3 był czymś, z czym wcześniej nie miałem okazji się spotkać. Kiedyś robił super foty, a pod koniec życia takie jak z Nokii 6230i

Ostatnia jazda Dzika w wesji V1.

Related Images:

One thought on “Tor Poznań i Dzik zszedł, bejbi, Dzik zszedł

Dodaj komentarz

Top