„Apex – story of the hypercar” – recenzja

Jakiś czas temu na Jalopniku zdarzyło mi się przeczytać pewną historię dotyczącą hipersamochodu Koenigsegg One:1. Dotyczyła ona próby bicia rekordu toru Spa-Francochamps i trudności z tym związanych. Autor artykułu wspomniał przy okazji, iż jego bytność tamże była związana z kręceniem końcowych ujęć do filmu nad którym od jakiegoś czasu pracują.

Tak dowiedziałem się o filmie „Apex – story of the hypercar”.

Trailer zapowiadał się ciekawie.

Więc czekałem, co jakiś czas sprawdzając, czy już jest.

Pewnego dnia okazało się, że jest!

Od początku było jasne, że będzie to film płatny – nie mam z tym problemu, ku memu rozczarowaniu jednak, kosztował nieco więcej, niż byłem gotów przeznaczyć na jeden film z VOD. Próba zorganizowania wspólnego oglądania też spełza na niczym, zatem całość zeszła na dalszy plan, hiper samochody hiper samochodami, ale 5 dych za film dokumentalny – no jeszcze nie jestem na to gotowy.

Poczekam.

Przewińmy trochę do przodu, z pewnym opóźnieniem wobec świata odpalam pierwszy raz Netflix, celem obejrzenia „Stranger things” i co? Brawo big data, brawo anonimowość w sieci. Bam, jako jedna z podpowiedzi pojawia się (jako jedna z pierwszych) – Apex!

Biorąc pod uwagę, że pierwszy miesiąc Netflixa jest za darmo legalnie i w 4K, cały podjarany – odpalam.

Tylko po to by 20 minut później bez żalu odłożyć dalsze oglądanie na później – bo „Stranger things”, to raz, bo tak naprawdę nic się nie dzieje – to dwa.

Wróciłem do filmu dwa dni później (ah to tzw. życie) i obejrzałem do końca.

No i trochę dupa.

Historia budowy hipersamochodu opowiedziana z perspektywy tak niecodziennej firmy jak Koenigsegg powinna wciągać i wbijać w fotel jak to 1360 koni z One:1 odpalone na kresce na byłym lotnisku wojskowym w Angenholm. Zamiast tego dostajemy dostojną przejażdżkę po świecie hipersamochodów, z wytłumaczeniem, skąd się wzięły, kto tam ma znaczenie, parę smaczków (spoiler alert: Horacio Pagani nie mówi po angielsku, ale wszystko rozumie i tak naprawdę mówi po angielsku), One:1 w rozpirzu przed salonem w Genewie, mnóstwo innych hipersamochodów  i końcówkę, która w w porównaniu z artykułem, jest poprowadzona bardzo poprawnie politycznie (z jednym „Fuck!”).

Na dodatek jeśli ktoś czytał artykuł, to zna koniec filmu (choć nie historii One:1!)

Produkcyjnie oczywiście dostajemy mnóstwo wysmakowanych i spokojnych ujęć konkretnego sprzętu, trochę jazdy po torze, trochę gadających głów.

Nie wiem, czy to kwestia Netflixa, czy realizacji dźwięku w filmie, ale oglądając Apex wieczorem, tak by nie przeszkadzać współdomownikom, musiałem ściszać fragmenty z jazd, po to tylko by za chwilę podgłaśniać kwestie mówione. Deko irytujące, ale muszę jeszcze sprawdzić z innymi produkcjami. Na „Stranger things” tego problemu nie mam.

Plusem dla miatasmowiczów jest możliwość poznania Roberta Serwanskiego – kierowcy testowego teamu Koenigsegg, który, tak się składa, nie dość, że ma polskie korzenie, to jeszcze szlify zdobywał latając MX-5 w szwedzkiej serii wyścigowej i po Nurburgringu.

Czy warto obejrzeć?

Jeśli macie Netflixa – jasne, warto zrobić podejście. Dowiecie się trochę o innym świecie, o tym co siedzi konstruktorom w głowach, zobaczycie One:1 w stanie produkcyjnym, super,o przepraszam, hiperfury, ładne rack focusy (zmiany głębi ostrości), zajebiste slow motion, detale.

Czy warto płacić osobno 5 dych?

Nie.

Lepiej, za darmo, przeczytać  artykuł z Jalopnika.

W tym artykule jest konkretna historia, która w filmie jest jedynie lekko zarysowana. Wydaje mi się, że twórcy filmu nie chcieli zbytnio nadeptywać niektórym firmom na odciski, więc pozostawili wiele rzeczy przedstawionych w artykule poza filmem.

Related Images:

Dodaj komentarz

Top